Kościół farny w Poznaniu
Fara poznańska to przepiękny, barokowy kościół pojezuicki, jeden z najładniejszych w Polsce. Położony w samym sercu miasta, tuż przy Starym Rynku. Jego historia jest w równym stopniu ciekawa, co skomplikowana, ale zdecydowanie warta poznania.
Aby ją poznać, trzeba przenieść się na sąsiedni pl. Kolegiacki, gdzie w 1253 r. przy okazji lokacji miasta wyznaczono miejsce na budowę najważniejszego miejskiego kościoła pw. św. Marii Magdaleny, czyli po prostu poznańskiej fary. Wzniesiony kościół był monumentalny, jeden z największych, gotyckich w Polsce, z wieżą sięgającą 100 m wysokości (to tyle co gmach Biblioteki Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu!). Kolegiata nie miała szczęścia i następujące w kolejnych wiekach burze, pożary i wojny doprowadziły ją do ruiny. Ostatecznie decyzją władz pruskich została rozebrana w 1802 r., a jedyną pamiątką po niej pozostał plac z kolegiatą w nazwie.
Jezuici w Poznaniu
Zanim jednak doszło do rozbiórki fary, w połowie XVI w. Łukasz III Górka najpierw przystąpił do braci czeskich, a potem do luteran. W ślad za nim wielu mieszkańców Poznania zmieniło wyznanie. W odpowiedzi na to biskup Adam Konarski w 1570 zaprosił tu braci Towarzystwa Jezusowego zwanych jezuitami. Zakon ten założony przez Ignacego Loyolę miał za zadanie sprowadzać zbłąkane dusze na łono kościoła katolickiego. I trzeba przyznać, że w tych działaniach byli bardzo skuteczni.
Otrzymali na swoje potrzeby mały kościółek pw. św. Stanisława, położony tuż przy murach miejskich. Nowoczesne metody duszpasterskie i płomienne kazania sprawiły, że wkrótce okazał się on za mały na potrzeby nowego zakonu. Wystąpili więc jezuici do władz miasta o zgodę na budowę nowego, większego kościoła. O tym jak jezuici przechytrzyli rajców mówi zabawna legenda, ale faktem jest, że zgodę w końcu otrzymali.
Kościół jezuitów i poznańska fara
Warunkiem budowy nowej świątyni była rozbiórka i przesunięcie murów miejskich na południe. Ten zabieg, choć przeprowadzony zgodnie z regułami sztuki, przysporzył późniejszym budowniczym wiele kłopotów, bo posadowione na niestabilnym gruncie fundamenty zaczęły pękać.
Budowa trwała prawie osiemdziesiąt lat i kiedy udało się ją szczęśliwie ukończyć, czterdzieści lat później zakon jezuitów został skasowany. I w ten sposób połączyła się historia obu kościołów: jezuickiego pw. św. Stanisława i farnego pw. św. Marii Magdaleny. Na tym samym terenie pozostała parafia bez kościoła i kościół bez gospodarza. Podjęto więc decyzję, aby nowy pojezuicki kościół został kościołem parafialnym najstarszej poznańskiej parafii św. Marii Magdaleny. Stąd właśnie podwójne wezwanie poznańskiej fary. Tyle historii, wejdźmy teraz do wnętrza.
Fara poznańska i eksplozja baroku
Choć farę poznańską budowano osiemdziesiąt lat i przez plac budowy przewinęło się wielu architektów i kilka różnych koncepcji, to ostateczny efekt naprawdę robi wrażenie! Mówi się, że powstał w stylu baroku rzymskiego, czy też tryumfującego. Dlaczego? Po prostu wejdźcie do środka i zobaczcie na własne oczy. Ale jeszcze na chwilę przystańmy na ul. Świętosławskiej i spójrzmy na fasadę. Portal zaprojektował Pompeo Ferrari i dzieło jest godne mistrza. Nad wejściem we wnęce umieszczono postać św. Ignacego Loyoli – założyciela zakonu, który depcze węża grzechu, stojąc jednocześnie na orle – symbolu zwycięstwa.
Powyżej cztery litery AMDG to skrót od ignacjańskiego zawołania Ad majorem Dei gloriam czyli na większą chwałę Boga. Po obu stronach postacie patronów Polski: św. Stanisława i św. Wojciecha.
Wnętrze poznańskiej fary
Większość ludzi przekraczając bramę kościoła nie jest przygotowana na bogactwo wnętrza i wydaje z siebie wielkie łał! Fara po prostu przytłacza ogromem, majestatem, bogactwem, marmurem… No i taki był właśnie zamysł budowniczych, aby pokazać w ten sposób potęgę Boga, tym bardziej, że z założenia protestanckie świątynie (z którymi miała konkurować ) były skromne. A człowiek wobec potęgi Najwyższego miał czuć się mizerny.
Barok to styl iluzji, styl, który miał robić wrażenie. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to właśnie marmurowe kolumny i ołtarze. I trzeba przyznać, że dekoracja ta została wykonana perfekcyjnie, do złudzenia przypominając marmur. Nawet biorąc pod uwagę zasobność jezuickiej kasy, sprowadzanie do Polski marmuru raczej było niewykonalne. Zastosowano więc z powodzeniem zabieg marmoryzacji czyli nakładania mieszaniny masy stiukowej i pigmentów, a następnie gładzono to na gorąco uzyskując efekt stucco lustro czyli polerowanego marmuru.
Wystroju dopełniają piękne polichromie i sztukaterie wykonane przez Karola Dankwarta i Alberto Bianco (to ci sami artyści, którzy zdobili bazylikę na Jasnej Górze).
Zaraz po wejściu rozglądamy się dookoła i zwracamy uwagę na okazałą kopułę, która po kilkudziesięciu krokach okazuje się iluzją. To kolejny zabieg zastosowany przez barokowych budowniczych. Był to pierwszy w Rzeczypospolitej przykład tzw. kwadratury czyli malarstwa iluzorycznego, który niestety nie przetrwał próby czasu.
Ołtarz główny w farze poznańskiej
Mijając szesnaście kolumn dochodzimy do skrzyżowania nawy głównej z transeptem. Spójrzmy stąd na ołtarz główny, który zaprojektował Pompeo Ferrari. Znajdziemy w nim kilka przedstawień głównego patrona kościoła – św. Stanisława biskupa. Widzimy go na obrazie w ołtarzu głównym oraz w grupie rzeźbiarskiej po lewej stronie. Oba przedstawienia nawiązują do tej samej historii z jego życia.
Święty Stanisław i wskrzeszenie Piotrowina
Św. Stanisław kupił od Piotra Strzemieńczyka (w innych wersjach mówi się o Piotrowinie) pewną wieś, ale na swoje nieszczęście nie zawarł umowy na piśmie. Po śmierci Piotra, jego krewni zwrócili się do biskupa o zwrot majątku. Ten zaprotestował, ale nie miał dowodu na to, że mówi prawdę. Sprawa oparła się o sąd i nie wiadomo jak by się skończyła, gdyby nie wydarzył się cud. Stanisław gorliwie modlił się o rozwiązanie problemu i jego prośby zostały wysłuchane, bo Piotrowin… powstał z grobu. Zaświadczył o prawdomówności biskupa, czym zapewne uratował mu życie.
A to ciekawe!
Wieś Piotrawin istnieje naprawdę niedaleko Sandomierza, nad Wisłą. Znajduje się tam niewielki gotycki kościółek pw. św. Stanisława z ciekawymi tabliczkami – obrazami przedstawiającymi cuda, jakie dokonały się za wstawiennictwem biskupa. Obok kościółka leżą elementy architektoniczne, głowice kolumn itp. niedokończonego sanktuarium.
Po drugiej stronie ołtarza zobaczymy drugą grupę rzeźbiarską ze św. Stanisławem Kostką i siedmiogłową bestią grzechu. Zwrócie uwagę, że każda głowa pochodzi od innego zwierzęcia, a wszystkie są z naszego podwórka 😉 Św. Stanisław był pierwszym polskim świętym jezuickim i tą postać znajdziemy w jeszcze jednym miejscu – w dużym ołtarzu po prawej stronie. Tam otrzymuje on przed śmiercią komunię św. za wstawiennictwem św. Barbary.
Organy Ladegasta w kościele farnym w Poznaniu
Stojąc w nawie głównej fary poznańskiej spójrzcie jeszcze za siebie na organy. One też są warte zobaczenia, a przede wszystkim usłyszenia. Choć jezuici wybudowali piękny, monumentalny kościół, to przez wiele lat nie miał on porządnego instrumentu. I tu dochodzimy do ciekawej historii. Otóż w 1870 roku do proboszcza poznańskiej fary przyszła starsza mieszczanka, która ofiarowała zawrotną kwotę 4000 talarów z przeznaczeniem na organy do kościoła. Postawiła przy tym dwa warunki. Po pierwsze chciała, aby jej dar pozostał anonimowy, a po drugie chciała jeszcze za życia usłyszeć dźwięk instrumentu.
Na wykonawcę organów wybrano znanego wówczas Fryderyka Ladegasta z Weissenfels. Zatrzymał się w Poznaniu w drodze do Moskwy i po wizji lokalnej przyjął zlecenie. Na pełną jego realizację trzeba było poczekać do 1876 r. Zbudowano je z 2579 piszczałek, spośród których największe mają wysokość 6 m, a najmniejsze są wielkości ołówka. Zewnętrzne wykonano ze stopu cyny, wewnętrzne z drewna świerku, jodły syberyjskiej i brzozy. Prospekt organowy wykonano w zakładach Jana Zeylanda w Poznaniu.
Spośród 200 instrumentów zbudowanych przez Ladegasta, do dzisiejszych czasów zachowało się zaledwie 30, a poznańskie organy pozostają w stanie najbliższym oryginałowi, zajmując jedno z czołowych miejsc wśród najcenniejszych dziewiętnastowiecznych instrumentów w Polsce.
Ostatnią renowację przeprowadzono w latach 2000-2001. Instrument rozebrano wtedy co do jednej piszczałki, każdą z nich poddano oględzinom, to co trzeba naprawiono lub wymieniono. Prospekt organowy zyskał oryginalną barwę, a piszczałki ułożenie. Po złożeniu organów w całość trzech stroicieli przez dziesięć tygodni pracowało nad uzyskaniem harmonijnego brzmienia, a po roku instrument „dostrojono”, kiedy na nowo przyzwyczaił się temperatury i wilgotności wnętrza. Jak głosi legenda, na nocnym koncercie nagrywanym dla Polskiego Radia pojawiła się ponoć tajemnicza niewiasta w długiej, czarnej sukni…
Jeśli chcielibyście posłuchać niezwykłego dźwięku organów, to skorzystajcie z codziennych koncertów, które odbywają się w lipcu i w sierpniu, w pozostałym okresie w soboty. Szczegóły znajdziecie na stronie internetowej:
Sanktuarium Matki Boskiej Nieustającej Pomocy
Stańcie znów plecami do organów i udajcie się do ołtarza zamykającego nawę po prawej stronie. Wyróżnia się piękną, jakby roztańczoną rzeźbą Niepokalanej.
Ale to nie ona jest tu najważniejsza. W ołtarzu umieszczono nieduży obraz będący kopią ikony Matki Boskiej Nieustającej Pomocy z kościoła redemptorystów św. Alfonsa w Rzymie. Jest to pierwszy koronowany obraz w powojennej Polsce (1961).
Na prawo od ołtarza jest wejście do dawnej zakrystii, w której urządzono Kaplicę Wieczystej Adoracji.
Zajrzyjcie teraz do nawy po lewej stronie, gdzie zatrzymamy się przed dwoma ołtarzami.
Nawa boczna
Będąc w farze warto jeszcze zwrócić uwagę na dwa ołtarze w nawie bocznej. W jednym z nich stoi okazała, drewniana figura Chrystusa ubiczowanego. To jeden z nielicznych obiektów, jakie zachowały się ze starej poznańskiej fary (choć trafiłam również na opracowania, które mówią, że rzeźba przywędrowała tu ze skasowanego klasztoru dominikanek)
I nieopodal ołtarz św. Franciszka Ksawerego. Uważny obserwator dostrzeże, że obraz w ołtarzu składa się z dwóch części. Twarz świętego namalowana na blasze została wmontowana w większy obraz. Prawdopodobnie jest to portret malowany krótko po jego śmierci (a więc z dużym prawdopodobieństwem tak właśnie wyglądał), będący kopią obrazu z kościoła Il Jesu w Rzymie.
Dziedziniec jezuitów w Poznaniu
Proponuję, aby wyjść z fary nie wejściem głównym, ale przez drzwi, które znajdują się na lewo od ołtarza głównego. Zobaczycie tam krużganek, którym dojdziecie na najładniejszy dziedziniec w Poznaniu.
Kiedy jezuici przybyli do Poznania, podjęli decyzję o budowie nie tylko kościoła, ale i klasztoru. Zabudowania wzniesiono okazałe. Musiały pomieścić nie tylko cele dla zakonników, ale i pomieszczenia reprezentacyjne, bibliotekę, szkołę, aptekę i pomieszczenia naukowe. Bo trzeba pamiętać, że wśród jezuitów byli też naukowcy. Jedną z najwybitniejszych postaci był ks. Józef Rogaliński, wybitny fizyk i astronom, który na ostatnim piętrze miał obserwatorium astronomiczne. Po kasacie klasztoru sprzęty z tej pracowni zostały przekazane na Uniwersytet Jagielloński. To właśnie on napisał pierwszy w j. polskim podręcznik do nauki fizyki.
Pierwszym rektorem szkoły został ks. Jakub Wujek. Pochodzący z Wągrowca zakonnik zasłynął jako autor przekładu Biblii na j. polski.
A to ciekawe!
Tłumaczenie Biblii Jakuba Wujka było używane ponad czterysta lat! Kolejnym tłumaczeniem była dopiero Biblia Tysiąclecia!
W czasie zaborów w zabudowaniach klasztornych znajdowała się siedziba namiestnika Wielkiego Księstwa Poznańskiego. W czasie pobytów w Poznaniu gościli tu min. Napoleon Bonaparte, car Aleksander I, książę Wellington, koncertował Fryderyk Chopin. Dziś w gmachu mieści się Urząd Miasta Poznania.
Szkoła jezuicka w Poznaniu.
Jezuici w Poznaniu postawili sobie za cel nie tylko głoszenie Słowa Bożego, ale również edukację. O ogromnym zapotrzebowaniu na nowoczesną szkołę świadczy fakt, że w pierwszych latach uczyło się tutaj 300 uczniów, zaś w szczytowym momencie liczba ta sięgnęła 1500 osób! I trudno się dziwić, skoro poziom nauczania był tu naprawdę wysoki. Zakonnicy mieli ambitne plany, aby uzyskać dla swojej szkoły tytuł uniwersytetu. Słali w tym celu pisma do króla i nawet taką zgodę dwa razy uzyskali. Zabrakło jednak zgody na nadawanie tytułów naukowych, za czym szły konkretne pieniądze. Skutecznie zaprotestowali tutaj profesorowie z Krakowa i Wilna. Ostatecznie szkołę wyższą w Poznaniu założono dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.
Jeśli chcielibyście poznać inne atrakcje i najciekawsze miejsca w Poznaniu, zapraszam do lektury oddzielnego artykułu.
0 Komentarze